Zazdroszę Ci
Obiecałam sobie, że ten blog nigdy nie będzie "kolejnym pamiętnikiem na pokaz", że nie będę pisać jak to moje życie wygląda i choć wiadomo, w każdym z postów te przemyślenia są niejako natchnione moimi doświadczeniami, to jednak będzie to tylko ewentualna kwestia Waszych domysłów, no ale... była we mnie taka myśl już o dłuższego czasu, dojrzewała, rosła w siłę i takie tam, dzisiaj chyba na tyle dorosła, że wylewa się ze mnie jak strumień wody z kranu, na całego.
Zapewne wszyscy kojarzymy powiedzenie, o ile to faktycznie powodzenie, czy coś tam, nie ważne - aktor jednej roli. No i okej, fajnie, fajnie, wiemy o co chodzi, wielkie odkrycie jak kawałek na lato, słuchają wszyscy, lato mija i koniec, aktor to samo, wow wow wow, film bomba, normalnie oszołomienie, trylogia, jeszcze lepiej, potem koniec i nagle nikt nie pamięta nawet jak się nazywał ten bożyszcze nastolatek, sprawa niby śmieszna, a może nie, ale jest spoko jeśli chodzi o właśnie jakiegoś tam sobie aktorzynę, w końcu nas to nie dotyczy, gorzej jest, gdy chodzi o swoje własne JA.
Gdzieś mam wrażenie, że ten świat to faktycznie jest taki jeden spektakl i tak na prawdę nie wiemy jak kończy się scenariusz, czy nagle okaże się, że to super sensacyjny film i jesteś tą zajefajną dziewczyną, która jest taka biedna, życie jej dokucza, ale i tak przyjdzie obrót sytuacji i to Ty umówisz się na randkę z największym ciachem w szkole, czy może jednak.... przypada Ci rola ciut mniejsza, masz swoje 5 minut, za barem, sexi barmanka, podajesz drinka, widzowie myślą "ooo, ta to ma biust, i tyłek... wooow", a potem nawet nie ma Cię w napisach końcowych. Tak, to chyba Ja (w sensie rola, nie wygląd). I myślę sobie, czy już kamera jest w moim kierunku, czy może drink już dawno został wypity i mogę iść do domu. Tyle z wielkiej metafory, teraz przejdę trochę bardziej do rzeczy.
Tak jakby... widzę ludzi, którzy żyją moim życiem? Przeżywają to o czym skrycie marzę, czego serio chcę. Patrzę jak zwiedzacie świat, jak snujecie realne plany na przyszłość, jak z szaleńczym uśmiechem imprezujecie, wydajecie pieniądze, żyjecie jakby nie było jutra, albo jakby było pewne, że będzie jeszcze lepsze od dnia wczorajszego... i Wam zazdroszczę. Jestem takim wiecznym fotografem, który robi piękne zdjęcia pięknych ludzi, nie tylko z zewnątrz pięknych, ale i w środku. Którzy właśnie powiedzieli sobie "po stokroć TAK", którzy wspinają się po szczeblach kariery zawodowej, mają najlepszych przyjaciół na świecie, spełniają marzenia, rozwijają talenty i robią niesamowicie twórcze rzeczy i jest to cudowne, że mogę na to patrzeć, bo za tych wszystkich ludzi trzymam szczerze swoje dwa chude kciuki, ale jak to właśnie bywa z tym fotografem... robiąc zdjęcia, nie ma mnie na nich. I choć wierzę w swoje siły, podziwiam się za chęć robienia nowych rzeczy, to zazdroszczę Ci, że przeżywasz swoje życie jako główny aktor, a nie statysta. I jedni pomyślą sobie, że jak mogę mówić coś takiego, że przecież mam się tak i tak (bo zależy, czy mnie znasz osobiście, czy tylko kojarzysz kim jestem) i moje życie jest usłane różami, a już na pewno nie mam się najgorzej, a inni może pomyślą "hah! nie Ty jedna, dokładnie wiem o czym mówisz".
Nie wiem czy jest z tego jakiś morał, bo nie sprzedam Wam tym razem tekstu "bierz życie w swoje ręce i podbij go z podwojoną siłą", nie, nie tym razem. Ale może dodam na zakończenie, że kimkolwiek jesteś, to czegoś Ci zazdroszczę i doceń to, bo na pewno masz w sobie coś, czego innym brakuje, cokolwiek by to nie było.
To nie jest kolejny desperacki bełkot, poważnie.
Zapewne wszyscy kojarzymy powiedzenie, o ile to faktycznie powodzenie, czy coś tam, nie ważne - aktor jednej roli. No i okej, fajnie, fajnie, wiemy o co chodzi, wielkie odkrycie jak kawałek na lato, słuchają wszyscy, lato mija i koniec, aktor to samo, wow wow wow, film bomba, normalnie oszołomienie, trylogia, jeszcze lepiej, potem koniec i nagle nikt nie pamięta nawet jak się nazywał ten bożyszcze nastolatek, sprawa niby śmieszna, a może nie, ale jest spoko jeśli chodzi o właśnie jakiegoś tam sobie aktorzynę, w końcu nas to nie dotyczy, gorzej jest, gdy chodzi o swoje własne JA.
Gdzieś mam wrażenie, że ten świat to faktycznie jest taki jeden spektakl i tak na prawdę nie wiemy jak kończy się scenariusz, czy nagle okaże się, że to super sensacyjny film i jesteś tą zajefajną dziewczyną, która jest taka biedna, życie jej dokucza, ale i tak przyjdzie obrót sytuacji i to Ty umówisz się na randkę z największym ciachem w szkole, czy może jednak.... przypada Ci rola ciut mniejsza, masz swoje 5 minut, za barem, sexi barmanka, podajesz drinka, widzowie myślą "ooo, ta to ma biust, i tyłek... wooow", a potem nawet nie ma Cię w napisach końcowych. Tak, to chyba Ja (w sensie rola, nie wygląd). I myślę sobie, czy już kamera jest w moim kierunku, czy może drink już dawno został wypity i mogę iść do domu. Tyle z wielkiej metafory, teraz przejdę trochę bardziej do rzeczy.
Tak jakby... widzę ludzi, którzy żyją moim życiem? Przeżywają to o czym skrycie marzę, czego serio chcę. Patrzę jak zwiedzacie świat, jak snujecie realne plany na przyszłość, jak z szaleńczym uśmiechem imprezujecie, wydajecie pieniądze, żyjecie jakby nie było jutra, albo jakby było pewne, że będzie jeszcze lepsze od dnia wczorajszego... i Wam zazdroszczę. Jestem takim wiecznym fotografem, który robi piękne zdjęcia pięknych ludzi, nie tylko z zewnątrz pięknych, ale i w środku. Którzy właśnie powiedzieli sobie "po stokroć TAK", którzy wspinają się po szczeblach kariery zawodowej, mają najlepszych przyjaciół na świecie, spełniają marzenia, rozwijają talenty i robią niesamowicie twórcze rzeczy i jest to cudowne, że mogę na to patrzeć, bo za tych wszystkich ludzi trzymam szczerze swoje dwa chude kciuki, ale jak to właśnie bywa z tym fotografem... robiąc zdjęcia, nie ma mnie na nich. I choć wierzę w swoje siły, podziwiam się za chęć robienia nowych rzeczy, to zazdroszczę Ci, że przeżywasz swoje życie jako główny aktor, a nie statysta. I jedni pomyślą sobie, że jak mogę mówić coś takiego, że przecież mam się tak i tak (bo zależy, czy mnie znasz osobiście, czy tylko kojarzysz kim jestem) i moje życie jest usłane różami, a już na pewno nie mam się najgorzej, a inni może pomyślą "hah! nie Ty jedna, dokładnie wiem o czym mówisz".
Nie wiem czy jest z tego jakiś morał, bo nie sprzedam Wam tym razem tekstu "bierz życie w swoje ręce i podbij go z podwojoną siłą", nie, nie tym razem. Ale może dodam na zakończenie, że kimkolwiek jesteś, to czegoś Ci zazdroszczę i doceń to, bo na pewno masz w sobie coś, czego innym brakuje, cokolwiek by to nie było.
To nie jest kolejny desperacki bełkot, poważnie.
Komentarze
Prześlij komentarz